#jakJustyna, czyli absurdy przed sądem i wojna o aborcję
Wczoraj odbył się drugi proces działaczki Aborcyjnego Dream Teamu, Justyny Wydrzyńskiej. Udostępniła ona tabletki poronne ciężarnej kobiecie i za to trafiła na ławę oskarżonych. Grozi jej kara do 3 lat pozbawienia wolności. Sprawa jednak komplikuje się o tyle, że mąż kobiety, który zawiadomił o całej sprawie policję nie pojawia się jako świadek na rozprawie, a w całej sprawie uczestniczą przedstawiciele Ordo Iuris.
Justyna Wydrzyńska, działaczka Aborcji bez granic i aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu, jest oskarżona o pomoc w dokonaniu aborcji. To ona odebrała telefon od kobiety, której mąż nie powala na wyjazd za granicę w celu dokonania aborcji i wysłuchawszy historii ciężarnej, postanowiła przekazać jej swoje tabletki. Zanim jednak trafiły one do kobiety, o sprawie dowiedział się mąż, który zawiadomił służby.
W 2020 roku Ania, kobieta w 12 tygodniu ciąży, zgłosiła się na infolinię Aborcji Bez Granic. Jej mąż (stosujący przemoc, kontrolujący, czytający maile i wiadomości) uniemożliwił jej wyjazd do zagranicznej kliniki aborcyjnej, grożąc zgłoszeniem porwania ich wspólnego dziecka, które wyjechałoby z matką. Ze względu na początek pandemii wysyłka leków poronnych od Women Help Women przedłużała się. Justyna, która odebrała telefon ABG, świadoma ewentualnych konsekwencji postanowiła pomóc Ani i oddała jej swoje tabletki. Leki zostały odebrane przez policję, która – wezwana do domu przez męża – przeszukała Anię i odebrała je jako dowód w sprawie o pomocnictwo w aborcji. - tak sprawę opisuje Aborcyjny Dream Team
W świetle Kodeksu Karnego "każdy, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży lub ją do tego nakłania, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
Proces ruszył 8 kwietnia, ale rozprawę odroczono do 14 lipca. Wczoraj przed sądem mieli się stawić świadkowie: kobieta, której pomagała Wydrzyńska oraz jej mąż. Ze względu na ich nieobecność rozprawa została znów odroczona, tym razem do 14 października. Kwestią nadal zastanawiającą obserwatorów procesu jest uczestnictwo w nim przedstawicieli Ordo Iuris. Jak komentuje tą sprawę prawnik Justyny w rozmowie dla TVN24:
Jako organizacja społeczna Ordo Iuris zostało dopuszczone jako uczestnik tego postępowania. Tę kwestię rozstrzygnięto jeszcze na poprzedniej rozprawie. My wtedy sprzeciwialiśmy się temu. Wykazywaliśmy, że nie ma przesłanek, aby akurat w tym postępowaniu Ordo Iuris uczestniczyło, ale sąd podjął decyzję zgodną z tym wnioskiem. Jest to specyficzny uczestnik, który może zabierać głos. Natomiast nie ma prawa zadawania pytań świadkom czy składania wniosków odwoławczych - mówił Jerzy Podgórski.
Już w tym momencie jedno jest pewne - jest to proces pokazowy, który będzie się ciągnął w nieskończoność. Trudno bowiem sądzić aby rzekomo przemocowy mąż z ochotą zeznawał w sądzie, a tym bardziej kobieta, która jest od niego uzależniona wspólnym życiem, mieszkaniem oraz dzieckiem. Ważyć się będą tutaj siły polityczne i społeczne, prawdopodobnie z takim samym skutkiem jak strajki kobiet. Będzie głośno jeszcze przy październikowym procesie - szczególnie w kwestii rocznicy strajków kobiet, a później sprawa ucichnie przez kolejne odroczenia. Tak samo jak ucichły strajki kobiet - pozostał niedosyt i perspektywa dalszej niemocy.
Co należy jednak podkreślić, samo posiadanie tabletek poronnych nie jest zabronione. Nie wspominają o nich ani przepisy Kodeksu Karnego ani prawo farmaceutyczne. Zabronione jest jednak wprowadzanie ich na rynek oraz przekazywanie innym osobom. Nie jest także zabronionym nabycie tzw. "tabletki dzień po", które w Polsce wydawane są wyłącznie na receptę, w innych krajach, np. w trakcie pobytu na wakacjach.