Ilu zginęło, ilu rannych, ilu poszukują, ilu zostało pod ziemią… Każda tragedia to liczby, liczby i liczby. Jest wielka wrzawa, wszyscy się interesują, wszyscy pytają. Potem będzie tylko cisza. Każda z tych liczb to osobny dramat, to czyjeś życie wywrócone do góry nogami, los, który odmienił się w jednej chwili i łzy, których już nie pokaże telewizja - mówią w Fundacji Rodzin Górniczych.
W tej ciszy też trzeba się odnaleźć i właśnie w tym staramy się pomagać – mówi w 10. rocznicę tragedii w kopalni Wujek-Śląsk Ryszard Wyględacz, prezes Fundacji Rodzin Górniczych. Mamy jednoznaczne wyniki badań socjologicznych, które wskazują, że nawet po wielu latach ta trauma nie mija. To w człowieku tkwi i mówienie o czasie, który leczy rany wydaje się nieporozumieniem – podkreśla prezes FRG. Górnictwo to taki „kawałek chleba”, że ryzyko pojawia się każdego dnia, że każdy moment może okazać się niebezpieczny – dodaje.
Do wypadku w rudzkiej kopalni doszło 18 września 2009 r. około godz. 10.10 w wyrobisku 1050 m pod ziemią. W dniu wypadku zginęło 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach. Krótko po katastrofie przypuszczano, że w kopalni doszło do zapalenia metanu. Później okazało się, że gaz ten również wybuchł. Z opinii biegłych wynika, że zapalenie i wybuch metanu miały charakter naturalny. Gaz zgromadził się w dużej pustce powstałej po eksploatacji węgla, skąd - w wyniku ruchu górotworu - uwolnił się do wyrobiska; tam doszło do jego samozapłonu i wybuchu - także iskra zapalająca mogła być następstwem tarcia górotworu. Wszystko trwało najwyżej półtorej sekundy. Górników zabiły płomienie, sięgająca tysiąca stopni Celsjusza temperatura, podmuch i przemieszczająca się fala ciśnienia oraz atmosfera, która nie nadawała się do oddychania.
Silesia24/PAP
zdj. UM Ruda Śląska/twitter.com