Hymn Ligi Mistrzów zabrzmiał na stadionie w Sosnowcu, a to wszystko dzięki Rakowi Częstochowa! W pierwszym meczu 4. rundy eliminacyjnej do piłkarskiego raju, Medaliki przegrały 0:1 z FC Kopenhaga. Zabrakło szczęścia i skuteczności. Niestety dobrze spisał się w tym meczu nasz śląski chłopak z Rudy Śląskiej, Kamil Grabara, który strzegł bramki mistrza Danii.
Kiedy piłkarze zeszli już z rozgrzewki do szatni, nad Sosnowcem rozpętała się potężna burza. Ściana deszczu uderzyła w stadion. W tych ciężkim warunkach oba zespoły musiały rozpocząć pierwszą część ostatecznego boju o awans do piłkarskiego raju.
Deszcz bardzo przeszkadzał. Piłkarze ślizgali się na murawie. Na szczęście po kilku minutach pogoda uspokoiła się, ale śliska murawa pozostała zmorą dla zawodników przez kolejne kilkanaście minut.
Początek spokojny, ale Raków cierpliwie czekał na swoją szansę. Cofał się całym zespołem i dwa razy ruszył z kontratakiem. Za pierwszym razem Piasecki nie porozumiał się z kolegą w polu karnym przeciwnika. Za drugim razem strzał z dystansu wybronił Kamil Grabara, chociaż miał problemy z utrzymaniem piłki.
Potem do głosu doszli rywale z Kopenhagi. Niestety w 9. minucie po próbie strzału, a raczej wstrzeleniu piłki w pole karne, futbolówka odbiła się niefortunnie od jednego z piłkarzy Rakowa - Racovitana. Śliska piłka przemknęła pod rękami interweniującego na refleks Kovacevicia i wpadła do siatki.
Przed meczem jeden z kibiców Rakowa powiedział nam, że wierzy w swój zespół, ponieważ mistrz Polski gra inny futbol niż inne polskie drużyny. I to było widać też w Sosnowcu. Po stracie gola Raków nie przestraszył się, cały czas próbował znaleźć swoja autostradę do nieba, czyli do bramki FC Kopenhagi. Miał kilka ciekawych sytuacji. Dojrzałą grę mogliśmy zobaczyć również w obronie. Raków nie „grał na lagę” tak jak przyzwyczaiła nas np. polska reprezentacja. Nawet przy wysokim pressingu rywali, Medaliki próbowali wyjść z opresji poprzez mądre rozegranie piłki i często ten fragment gry wychodził Rakowowi.
Spalony – zdecydowały centymetry
Niestety w 1. połowie brakowało… szczęścia. Po chwili uspokojenia Raków wrócił pod bramkę Kopenhagi. Dośrodkowanie z prawej strony, trochę za mocne na dłuższy słupek, ale Rundić zgrał piłkę przed bramkę rywali, a do siatki trafił Papanikolaou. Niestety po chwili arbiter otrzymał od wozu VAR, że w bramkowej akcji mistrza Polski był spalony i gol został anulowany. Pierwsza połowa zakończyła się 0:1 dla rywali z Danii.
Po zmianie stron Raków dalej nie odpuszczał. Raz za razem podchodził do bramki mistrza Danii, ale niestety brakowało albo ostatniego podania, albo celności. W 58. minucie świetną szansę miał Sorescu, ale posłał piłkę nad poprzeczkę. Wcześniej w polu karnym uderzał z głowy Piasecki, ale ta próba też była daleka od ideału. Można ocenić wprost, że Medalikom gra wychodziła do pola karnego rywali, a potem brakowało tego, co najważniejsze w piłce nożnej.
W 60. minucie Marcina Cebulę zastąpił na boisku kolejny śląski chłopak, Sonny Kittel. I właśnie kilka minut później strzelił w polu karnym rywali z powietrza, kopnięciem a’la karate – niestety nad poprzeczką. Kopenhaga odpowiedziała groźnym strzałem zza pola karnego, ale pewnie wybronił Kovacević.
Raków dalej napierał, ale pod koniec meczu widać było już zmęczenie. FC Kopenhaga dobrze ustawiała się w obronie i powstrzymywała próby drużyny z Częstochowy. Wynik nie uległ już zmianie. FC Kopenhaga wygrywa
Tak naprawdę… to Raków miał więcej sytuacji i momentami wyraźną przewagę. FC Kopenhaga na pewno nie jest rywalem, którego trzeba się obawiać. To bardziej mistrz Danii obawiał się Rakowa. Jednak piłkarzom Szwargi zbyt często piłka plątała się pomiędzy nogami. Ale jest jeszcze szansa. 0:1 to wynik, który można spokojnie odrobić. Wystarczy, że za tydzień w rewanżu Raków dołoży lepszą grę przed bramką rywala i będzie miał więcej szczęścia.