Wybuch w Kobiernicach: prokuratura bada sprawę

W wybuchu, do którego doszło w piątek rano, zginęła jedna osoba. Pięcioro poszkodowanych, w tym dwoje małych dzieci, zostało przewiezionych do szpitali w Bielsku-Białej i Wadowicach. Ich stan ogólny jest dobry.
"Prokuratorzy z Żywca są już na miejscu. Podjęli czynności śledcze w niezbędnym zakresie; prowadzą oględziny z udziałem policji. O wszczęciu śledztwa będzie decydował żywiecki prokurator rejonowy. Mamy do czynienia z katastrofą budowlaną ze skutkiem śmiertelnym. W związku z tym będzie to kwalifikowane z art. 163 par. 1, 2 i 3 Kodeksu Karnego (…)" – powiedziała prokurator Michulec.
Przywołany przez rzecznik artykuł Kodeksu dotyczy sprowadzenia zdarzenia, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, mające postać m.in. pożaru, zawalenia się budowli, eksplozji materiałów wybuchowych lub łatwopalnych albo innego gwałtownego wyzwolenia energii. Przestępstwo zagrożone jest karą od roku do 10 lat więzienia.
Rzecznik bielskiej policji asp. szt. Roman Szybiak poinformował, że przyczyną zawalenia się domu była eksplozja instalacji gazowej. "Badamy w tej chwili, w jaki sposób do tego doszło" – powiedział.
Do wybuchu doszło w piątek po godz. 8. Zawaliła się znaczna część domu jednorodzinnego. Spod gruzów wyjęto sześć osób. Jedna z nich zmarła. Zniszczenia w budynku są ogromne. Zdaniem wójta Porąbki Pawła Zemanka, widok przywołuje z pamięci tragiczne zdarzenia z grudnia ub.r., gdy po wybuchu gazu zawalił się dom w Szczyrku. Zginęło wówczas osiem osób.
Pięcioro poszkodowanych w Kobiernicach zostało przewiezionych do szpitali. Dwóje dzieci w wieku 3 i 5 lat wraz matką, trafili do bielskiego szpitala pediatrycznego. Szefowa placówki Ewa Bachta poinformowała, że są w dobrym stanie. Mają otarcia i są przerażone. Mężczyzna w wieku ok. 70 lat został przewieziony do szpitala wojewódzkiego w Bielsku-Białej. Rzecznik placówki Anna Szafrańska powiedziała, że jego stan również jest dobry. Mężczyzna jest przytomny. Piąty poszkodowany trafił do szpitala w Wadowicach.
fot. Policja