To był jeden z najtragiczniejszych wypadków w powojennej Polsce

Wilczy jar 007

Redakcja

14 listopada 2019

Górnicy autobusami zmierzali na szychtę do kopalń Brzeszcze, Ziemowit i Mysłowice. Był rok 1978. Nikt nie spodziewał się, że ten dzień będzie jednym z najtragiczniejszych w powojennej historii Polski.

Pojazdy wpadły w poślizg i runęły do Jeziora Żywieckiego. Katastrofa wydarzyła się 15 listopada 1978 r. Autobus wiozący nad ranem górników do kopalni Brzeszcze, Ziemowit i Mysłowice w wąwozie Wilczy Jar wpadł w poślizg i runął z mostu w kilkunastometrową przepaść do Jeziora Żywieckiego. Kilkanaście minut później to samo spotkało drugi autobus, który spadł trzy metry obok.

Akcją ratunkową dowodził kpt. straży pożarnej Czesław Pruski. "30 ofiar w dwóch autobusach. (…) Poszedłem na rekonesans; wszedłem do jednego autobusu. (…) Było ciemno. Miałem latarkę. Widziałem, że ci ludzie się ruszają. Głowy mieli w dół i się ruszali. Podnosiłem ich, patrzyłem, a oni mieli przy ustach takie +grzybki+. Wiedziałem już z innych akcji, że ten człowiek nie żyje. Utopił się. Wyciągaliśmy ich. To straszne przeżycie. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… Kolejni. O godz. 6. było ich już 19" – wspominał po latach emerytowany strażak.

[CZYTAJ TAKŻE: Śladami Riedla w 25. rocznicę śmierci Ryśka]

W akcji ratunkowej uczestniczył nurek Marek Strzelichowski. "Poszukiwaliśmy tych górników, którzy nie wypłynęli; których z autobusów nie wydobyli koledzy. (…) Byliśmy ponad 4 godziny w wodzie. Warunki nie były dobre, ale ten wypadek powodował, że wielkie emocje nami rządziły. Zimna nie czuliśmy, ale gdy strażacy nas częstowali później +góralską+ herbatą, to nie umieliśmy utrzymać szklanek w rękach" – wspominał.

W katastrofie zginęło 30 osób: 27 górników, wdowa po górniku, który dwa tygodnie wcześniej zginął w wypadku, a także dwóch kierowców. Przeżyło dziewięć osób.

Za oficjalną przyczynę wypadku prokuratorzy z Bielska-Białej uznali błąd kierowców, którzy nie zachowali ostrożności i nie dostosowali prędkości do warunków na śliskiej szosie. Historyk Paweł Zyzak, autor książki "Tajemnica Wilczego Jaru", uważa jednak, że śledztwo było prowadzone tak, by niczego nie wyjaśnić. Zwrócił uwagę na krążącą wówczas plotkę, że świadkowie widzieli na moście milicyjny samochód. To on miał doprowadzić do wypadku.

Ofiary katastrofy upamiętnia tablica przy moście. Ich listę, ułożoną w porządku alfabetycznym, otwierają i zamykają kierowcy. Pierwszy autobus prowadził Józef Adamek, ojciec pięściarza Tomasza Adamka. Za kierownicą drugiego zasiadał Bolesław Zoń. Najmłodsze ofiary miały po 18 lat, najstarsza 48.

Tragedia w Oczkowie była drugą pod względem liczby ofiar katastrofą, jaka wydarzyła się po wojnie na polskich drogach. W największej, gdy w 1994 r. pod Gdańskiem autobus uderzył w drzewo, zginęły 32 osoby, a 43 odniosły rany. (PAP)

007c104d8bd262d4ce51971410c36f39

Poprzedni artykuł

Następny artykuł

12 o

katowice

Wspaniałe powietrze!

PM10: 1.0µg/m3 PM2.5: 0.8µg/m3