Żona górnika: Sanepid? Po co wy jesteście?

Mid 20511175
Jakub Kuzdzal foto autorzy

Jakub Kużdżał

20 maja 2020

Dramatyczny opis sytuacji swojej rodziny zamieściła na jednej z grup facebookowych żona górnika, który przebywał na kwarantannie w związku z bezpośrednim kontaktem z osobą zarażoną koronawiusem. "Ludzie na kwarantannie są jak kukułcze jaja, nikt ich nie chce, bo mogą zarażać" - pisze Pani Anna.

Dzisiaj coś pękło i postanowiłam opisać jak wygląda pomoc dla górników i ich rodzin, zwłaszcza dzisiaj kiedy moja 2 letnia córeczka znalazła się wreszcie w szpitalu jednoimiennym w Raciborzu - rozpoczyna opis wydarzeń Pani Anna, żona górnika i matka trójki dzieci.

Na poczatku maja mąż kobiety opisującej wydarzenia został skierowany na przymusową kwarantannę ze względu na pracę z osobą, u której potwierdzono koronawirusa. Nie miał objawów, ale przepisy mówią jasno że należy zastosować w takim przypadku przymusową izolację domową. Wszystko przebiegało bez problemów do dnia, w którym jedna z córek Pani Anny zaczęła gorączkować.

Nikt inny nie miał żadnych objawów. Założyliśmy, że może jakaś wirusówka, zwłaszcza, że oprócz niewielkiego rozwolnienia nic się nie działo - relacjonuje kobieta.

Spokój niestety nie trwał zbyt długo ponieważ tego samego dnia gorączka pojawiła się u pozostałej dwójki dzieci a temperatura zaczęła rosnąć, by osiągnąć u jednego z nich 40 stopni. 

Dzwonimy na 112. Po usłyszeniu, że jesteśmy na kwarantannie, połączono nas z ratownikiem medycznym. On uświadomił nam, że nawet nie jesteśmy zgłoszeni, że jesteśmy objęci kwarantanną. Po rozmowie zalecił wsadzić córkę do wanny i schładzać dolewając letniej wody oraz dzwonić na szpital w Rybniku - czytamy w opisie działań rodziny.

Poza telefonami na pogotowie i numery ratunkowe mąż Pani Anny próbuje się także skontaktować z rybnickim sanepidem. Po wielu próbach udaje się dodzwonić i do rodziny skierowany zostaje wymazobus celem pobrani próbek od pozostałych członków rodziny.  Wymaz pobrano od całej rodziny. W poniedziałek i wtorek dziewczynka miała standardowe 36.6  co dało rodzinie chwilę wytchnienia.

W środę córeczka zaczyna polegiwać, niepodobne do niej, kto ma dwulatka ten wie. Temperatura 37, 8 – a potem 36.6. Jednak nawet jak było 36.6 gorąca jak piecyk, oczy szkliste - opisuje Pani Anna.

Mąż po raz kolejny chwyta za telefon i próbuje kontktować się z sanepidem celem uzyskania informacji o wynikach testów pobranych od całej rodziny. Bezskutecznie, mimo wielu prób połączenia i to przez trzy dni. Rodzina decyduje się więc na telefon do Wojewódzkiej Stacji Epidemiologicznej w Katowicach z prośbą o pomoc oraz ze skargą na sanepid w Rybniku. Za każdym razem, kiedy udaje im się z kimś połączyć informują o złym stanie zdrowia ich córki. W odpowiedzi pada zdawkowe : "Rozumiemy, szukamy Państwa wyników".

Pomocy rodzinie udziela dopiero jeden z lekarzy szpitala jednoimiennego w Raciborzu, który po przeprowadzenia 30 minutowej konsultacji telefonicznej postanawia dowiedzieć się czegoś więcej na temat wyników badań całej rodziny. Ze swojej strony do rybnickiego sanpisu próbuje dodzwonić się także głowa rodziny. Po raz kolejny, mimo licznych prób, nikt nie odbiera telefonu.

Patrzysz na swoje dziecko i już wiesz, że państwo ma człowieka na kwarantannie gdzieś. Jednak trafiliśmy na lekarza z sercem. Pomimo tego, że nie znamy wyników wymazów, dzwoni do nas w poniedziałek rano z pytaniem - co z córką. My już jesteśmy po konsultacji z naszym pediatrą. Oczywiście, że wspomniałam, że była wysoka gorączka, a stan podgorączkowy się pojawia i znika i że żyłki na nodze. Mamy dzwonić jak się pogorszy - przekazuje mama dziewczynki.

Dopiero po interwencji lekarza ze szpitala z Raciborza do rodziny odzywa się pracownik sanepidu. Gorączkowa dyskusja i szukanie wyników badania dziewczynki kończą się ponownym skierowaniem na badania, gdyż poprzednich nie ma! Rodzina zostaje skierowana na badania do szpitala w Żorach. Po przyjeździe muszą czekać. W związku z możliwym zarażeniem koronawirusem wszyscy przez ponad dwie godziny czekają w swoim samochodzie

Ludzie na kwarantannie są jak kukułcze jaja, nikt ich nie chce, bo mogą zarażać. - pisze rozżalona Pani Anna.

Po długim czasie oczekiwania rodzina w końcu zostaje przyjęta do szpitala, gdzie przeprowadzone zostają kolejne badani i pobrane próbki w tym kolejna na obecność koronawirusa. Wynik ma być na drugi dzień. Rodzina podjęła decyzję, że nie ma sensu zostawać w szpitalu – w wypisie widniał informacja infekcja wirusowa i podejrzenie koronawirusa - mając kwarantannę uznali, że mogą na wyniki testu poczekać w domu, a nie w izolatce, zwłaszcza, że dziewczynka była żywa i kontaktowa. 

Nadszedł 19.05, ostatni dzień kwarantanny (o my naiwni). Kontakt z sanepidem – jak z sympatią, która Cię olewa – trudny i ciężki, do tego wyników nadal brak. Około 10 gorączka córeczce skacze do 37,5 (rano 36.6) i do godziny 14 mamy 38.4. Nadal jesteśmy bez wyników. Nie ma ich. Kwarantanna przedłużona do 2.06 i ponownie przyjedzie wymazobus. Co to za instytucja, która gubi wyniki badań na chorobę zakaźną w czasach pandemii??!!. Odpowiedź pań: że przedłużą nam kwarantannę, testów nie ma i musimy mieć pobrany wymaz na nowo. Do cholery nikt za to nie odpowiada? Nikt nie ponosi odpowiedzialności za ten burdel? Przecież my jesteśmy żywymi ludźmi, którzy robią wszystko, żeby uzyskać pomoc, bo jesteśmy zostawienie sami sobie - żali się zrozpaczona autorka wpisu. 

Około godziny 17.40 rodzina odbiera telefon ze szpitala, z informacją, że w końcu są wyniki. 2 letnia córka jako jedyna z całej rodziny ma wynik dodatni. Do sanepidu w Rybniku dzwoni szpital z Żor i szpital z Raciborza. Po tej interwencji rodzina odbiera telefon z sanepidu, z pytaniem o transport dla córki. Karetka przyjechała po godzinie 21 i zabrała dziewczynkę do szpitala jednoimiennego w Raciborzu.

Ze strony sanepidu ani razu nie padło słowo przepraszam. Po co w ogóle Wy jesteście? Będąc na kwarantannie jesteśmy ludźmi 2 sortu. Ktoś powinien za to odpowiedzieć, że nasze pobrane wymazy przepadły i to wszystko tak długo trwało. System jest nieudolny i ludzie muszą sobie radzić sami. Dziękuję lekarzom z Raciborza i Żor. Gdyby nie lekarze z pasją nadal czekalibyśmy z córką w domu. Odpowiedzialnych brak - kończy swoją relację Pani Anna. 

Nasza redakcja próbowała kilkukrotnie w dniu dzisiejszym skontaktować się ze stacją Sanepidu w Rybniku. Niestety podobnie jak rodzina opisana wyżej nie udało nam się dodzwonić. Będziemy podejmować kolejne próby aby przedstawić stanowisko rybnickiego sanepidu w tej sprawie. 

Poprzedni artykuł

Następny artykuł

5 o

katowice

Wspaniałe powietrze!

PM10: 6.9µg/m3 PM2.5: 6.1µg/m3