Jarosław Adamski
19 lutego 2020
Koszty, jakie ponoszą polskie kopalnie są ogromne. Do tego poziom zasiarczenia węgla i spadające ceny na światowych rynkach prowadzą do dramatu w branży. Na dodatek w kopalniach spada wydajność. A swoje 3 grosze dokładają unijne regulacje.
Efekt widać już teraz. PGG notuje stratę księgową w wysokości… 427 mln złotych, a JSW także nie może uznać roku 2019 za wyjątkowo udany czas. A to tylko przedsmak tego, z czym zderzy się górnictwo w najbliższym czasie. Spadające ceny ropy to także spadek cen węgla. To dlatego tak dużo się go importuje do Polski. Importu nie można zakazać, bo naruszylibyśmy międzynarodowe regulacje dotyczące przepływu towarów. Energetyka także nie chce rezygnować z importowanego surowca.
Dziś najwięcej węgla importujemy z Rosji, ale także z Australii, Kolumbii czy USA! W efekcie przy polskich kopalniach zwały węgla urosły do poziomów, które grożą wstrzymaniem wydobycia. Na nic centralny magazyn, bo po pierwsze to kosztuje, a po drugie to rozwiązanie na krótką metę. Przy okazji zamykania kolejnych zakładów górniczych spadło wydobycie - w ciągu 20 lat zeszliśmy z poziomu 103 mln ton do niespełna 62 mln.
Czytaj także: Dr Dawid Piekarz - dobre czasy dla górnictwa nie wrócą
Rząd nie ma też pomysłu na rozwiązanie sytuacji, bo ratując śląskie, ale nie tylko te, kopalnie, musiałby się zgodzić na radykalną podwyżkę cen prądu. Już w tej chwili bardzo wysokich. Rząd nie chce też rezygnować z ogromnych podatków, jakie płyną do budżetu z górnictwa. Dochodzą też unijne regulacje i chęć odejścia całkowicie od energii z węgla. Miasta wprowadzają zakazy palenia węglem. Koło się zamyka.
Wszystkie te czynniki sprawiają, że przed branżą trudne lata. Jedyną nadzieją stają się wyższe ceny na rynkach. Ale to pozostaje w sferze marzeń, nie faktów. Nie ma też przy oporze ze strony central związkowych szans na kolejną restrukturyzację, zamykanie kopalń i zwalnianie górników z pracy.
Dlatego to będzie gorąca wiosna w kopalniach.
