To oni zginęli pod gruzami. Prowadzili pensjonat

78707388 483614685840814 829763024179953664 n

Redakcja

5 grudnia 2019

Ofiary katastrofy to była znana rodzina w Szczyrku, także w świecie narciarskim i snowboardowym – mówili w czwartek rano szczyrkowianie o ofiarach środowego wybuchu gazu w domu jednorodzinnym w tej miejscowości - informuje PAP. "Byli bardzo znani, lubiani. To była rodzina z tradycjami narciarskimi, sportowymi. Mieli rodzinny stok narciarski "Kaimówka".

Do wybuchu doszło w środę wieczorem. W eksplozji zginęło osiem osób - czworo dorosłych i czworo dzieci.

W czwartek około południa burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy poinformował dziennikarzy o apelu lokalnego samorządu, aby w związku z tragedią mieszkańcy uszanowali ją poprzez powstrzymanie się od imprez rozrywkowych - do godz. 24. w niedzielę. Mieszkańcy i turyści mówili jednak w tym czasie dziennikarzom, że niezależnie od formalnego ogłoszenia, w mieście jest już żałoba.

Jak powiedziała PAP Sabina Bugaj, pracująca w miejskim ośrodku kultury, promocji i informacji, rodzina, która zginęła w tragedii, była znana w Szczyrku i w świecie narciarskim, snowboardowym.

"Byli bardzo znani, lubiani. To była rodzina z tradycjami narciarskimi, sportowymi. Mieli rodzinny stok narciarski +Kaimówka+, na którym, jak mam 40 lat, to przynajmniej 35 lat jeździłam. Mieli rodzinny interes, jedną z pierwszych wypożyczalni sprzętu narciarskiego sportowego, serwis sprzętu. Byli trenerami narciarstwa, snowboardu" - wyjaśniała Bugaj.

Jak akcentowała, byli to lubiani, otwarci, poważani ludzie. "Mieszkali wielopokoleniowo, ci młodsi, z dziećmi, dziadkowie – my tak żyjemy w Szczyrku. Zawsze budowało się tu duże domy – tyle, ile dzieci, tyle praktycznie pięter, żeby mieszkać razem. Jeszcze wiele takich domów wielopokoleniowych tutaj jest – to był jeden z przykładów, gdzie jeszcze naprawdę wszyscy mieszkali, bo różnie już teraz bywa" - obrazowała.

"Oni tu wszyscy mieszkali, to bardzo gęsta zabudowa – taka uliczka. Żyli bardzo blisko razem. A my się tu wszyscy znamy – mamy 5,6 tys. mieszkańców. Wszyscy spotykamy się w kościele, albo w ośrodku zdrowia, na zakupach, na ulicy. Widujemy się praktycznie na co dzień – to mała społeczność, zatem dotyka to wszystkich" - podkreśliła Bugaj.

Dodała, że w czwartek mieszkańcy Szczyrku odbierają liczne telefony – od znajomych czy zaprzyjaźnionych turystów. "Ludzie dzwonią z Polski, dokładnie znają tę rodzinę, jej nazwisko: Kaim" - wskazała.

Jak dodała, część dzieci z rodziny chodziła do szczyreckiej szkoły podstawowej nr 1, część do szkoły nr 2. "Dzisiaj jest taki dzień, kiedy tych dzieci w szkole nie ma. Wiem, że dzieci i młodzież są objęte dziś opieką psychologiczną, wiele z nich, idąc dziś do szkoły, mijało to miejsce. Oglądają telewizję, w domach o tym się mówi. Nie było takiej tragedii w Szczyrku – nie było na tak dużą skalę, aby tak duża rodzina zginęła" - oceniła.

„To jedna z największych tragedii, jakie spotkały nas do tej pory - taką małą społeczność. Szczyrk jest znany, wydawałoby się, że to kurort, a to wioska: 5,6 tys. mieszkańców i mamy raz tyle miejsc noclegowych. Więc tej skali tragedia dotyka wszystkich. Pominąwszy proceduralną kwestię, żałobę: wszyscy mamy tę żałobę, po prostu. A ludzie chcą w niej pomagać, przyjechać, coś zrobić" - zaznaczyła Bugaj.

W pobliże miejsca katastrofy przyszła w czwartek rano pani Wanda, która od blisko dwóch tygodni wypoczywa o pobliskim ośrodku rehabilitacyjnym. "Chciałam po prostu łzę uronić" – mówiła dziennikarzom. "Straszny dzisiaj u nas był smutek na stołówce i w pokojach. Wszyscy tylko o tym mówią. Każdy miał nadzieję, że kogoś żywego wyciągną. Po prostu przeżywamy śmierć tych ludzi" – zadeklarowała.

Ofiary tragedii znał m.in. szczyrkowianin, pan Antoni. "Bardzo dobrze się znamy, choć ja jestem starszy. Na nartach razem jeździliśmy, oni prowadzili warsztat, w którym ostrzyli i smarowali narty" – powiedział PAP. "Dzwonił też do mnie pan z Warszawy, który przyjeżdżał na narty, i pyta, gdzie to się stało, co się stało. Mówię mu: tam, gdzie ostrzyłeś te narty, u tego Józka. To znany człowiek" – dodał pan Antoni.

Jak powiedział, w środę wieczorem usłyszał potężną eksplozję. "Myślałem, że piec mi wybuchł. Poleciałem na dół do kotłowni i patrzę – wszystko w porządku. Za chwilę już straż, alarm" - opowiadał.

Polska Spółka Gazownictwa (PSG) poinformowała PAP w nocy ze środy na czwartek, że "najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy w Szczyrku w środę wieczorem było uszkodzenie gazociągu średniego ciśnienia podczas robót wykonywanych przez firmę AQUA System".

Do wybuchu doszło w domu jednorodzinnym oddalonym o niespełna sto metrów od głównej szczyrkowskiej ulicy: Salmopolskiej. Mieszkająca w nim rodzina miała tuż obok, u podstawy zbocza Skrzycznego, własny stok i prowadziła niewielki ośrodek narciarski – z dwoma wyciągami, wypożyczalnią sprzętu i szkółką narciarską.

W czwartek rano przy głównej ulicy Szczyrku między wozami straży pożarnej i innych służb stała naczepa firmy AQUA System – z dodatkowym napisem "Przewierty sterowane". (PAP)

Czytaj także: 7 i 8 ofiara tragedii w Szczyrku.

Wiecz

Poprzedni artykuł

Następny artykuł

4 o

katowice

Wspaniałe powietrze!

PM10: 3.4µg/m3 PM2.5: 3.0µg/m3